Dbamy o Twoją prywatność
Dzięki plikom cookies i technologiom pokrewnym oraz przetwarzaniu Twoich danych, możemy zapewnić, że dopasujemy do Ciebie wyświetlane treści.Wyrażając zgodę na przechowywanie informacji na urządzeniu końcowym lub dostęp do nich i przetwarzanie danych (w tym w obszarze profilowania, analiz rynkowych i statystycznych) sprawiasz, że łatwiej będzie odnaleźć Ci w Allegro dokładnie to, czego szukasz i potrzebujesz.Administratorem Twoich danych będzie Allegro oraz niektórzy partnerzy, z którymi współpracujemy.
Ułatwienia korzystania z naszych stron, prezentowania spersonalizowanych treści i reklam oraz ich pomiaru, tworzenia statystyk, poprawy funkcjonalności strony.Zgodę wyrażasz dobrowolnie. Możesz ją w każdym momencie wycofać lub ponowić w zakładce Ustawienia plików cookies na stronie głównej. Wycofanie zgody nie wpływa na legalność uprzedniego przetwarzania.
polityka plików cookiespolityka ochrony prywatnościZabawa w dorosłość, czyli zabawki z PRL-u wprowadzające w świat rodziców
Bawiliśmy się w dom, sklep, jeździliśmy samochodami, udawaliśmy kowbojów, zaradne matki. W PRL-u pomagały w tym wyjątkowe zabawki oparte na prostej mechanice lub układach elektrycznych.
Czas czytania: 8 min
Wiele zależało od kreatywności. O zabawki nie było tak łatwo, jak dziś. Na najlepsze skarby z Peweksu albo Baltony było stać tylko nielicznych. Wiele dzieci dorastających w PRL-u bawiło się zabawkami domowej roboty. Drewniane kolejki i pistolety robił dziadek, wujek przygotowywał domki z zapałek, mamy szyły lalki. Na podwórkach dzieci budowały bazy w piaskownicach, bawiły się scyzorykami, w podchody. Wieczorami rodziny zasiadały przy grach planszowych. Nie było dużego wyboru skarbów dla dzieci, które by same jeździły, strzelały, wydawały dźwięki, świeciły. Polskie zakłady zabawkarskie operowały przestarzałymi technologiami, a sprowadzanie zabawek z zagranicy nie było łatwe. Zdarzały się jednak perełki, które pozwalały dzieciom na świetną zabawę, wiele z nich przenosiło je w świat dorosłych. Oto kilka niebanalnych zabawek sprzed lat, z których wiele jest dziś poszukiwanymi kolekcjonerskimi skarbami.
Zrób to sam
Ogromną popularnością cieszyły się wszelkie zestawy dla małych konstruktorów i majsterkowiczów, modele do złożenia. W rozwoju dziecięcej kreatywności pomagały programy i książki najsłynniejszego popularyzatora majsterkowania lat 60. i 80. XX wieku, Adama Słodowego. Pokazywał on nie tylko, jak zrobić proste i przydatne przedmioty domowego użytku (np. podstawki pod gorące naczynia albo wieszaki kuchenne) czy zabawki (domowy teatrzyk lalkowy, szachy ze szpulek na nici), ale także wiele skomplikowanych urządzeń opartych na układach z silnikami czy mechanizmy na baterie. Pomocne w tym były wszelkie zestawy dla dzieci dostępne w sklepach: „Mały majsterkowicz” albo „Młody konstruktor”. Te drugie także produkcji radzieckiej. Zresztą wiele ciekawych konstrukcji przychodziło z ZSRR.
Podobnie jak zza naszej zachodniej granicy. Z NRD przyjeżdżały m.in. zestawy „Formo System”. W Polsce zestawy dla młodych konstruktorów przygotowywała m.in. fabryka o idealnie pasującej do produktu nazwie: Precyzja. Można było z nich złożyć wiele urządzeń. Chłopcy marzyli, by zostać kierowcą albo pilotem. Za pomocy śrubek, metalowych i plastikowych części, różnych przekładni i kół można było zbudować wiele pojazdów i poruszać je za pomocą małych silników zasilanych baterią, które były dołączane do zestawów. Pasjonaci elektroniki również mieli swoje komplety. Zakład Unitra wprowadzał zestawy „Młody elektronik”. Przyszli chemicy mogli przyuczyć się do zawodu dzięki zestawowi „Młody chemik”.
Dla chłopców mniejszych i starszych
Młodych chłopaków w każdym pokoleniu fascynują samochody. Zarówno przed laty, jak i dziś, na podwórku jeden brzdąc chce zostać kierowcą ciężarówki, inny jeździć samochodem policyjnym albo strażackim, a jeszcze inny taksówką albo autobusem. W minionej epoce dzieci spełniały swoje marzenia, bawiąc się m.in. samochodami na kablu. Dziś bez problemu można kupić pojazdy zdalnie sterowane, ale w PRL-u za takimi zabawkami trzeba było biegać w odległości około metra. Tyle wynosiła mniej więcej długość kabla łączącego system sterowania z samochodem. Takie zabawki produkowały m.in. Częstochowskie Zakłady Zabawkarskie i wrocławski Palart. Samochody na kablu były różne. Najpopularniejsze marki osobowe: Polonez, Duży Fiat, Maluch. Do tego ciężarowe (Żbiki), traktory, autobusy, a nawet koparki. Auta jeździły w przód i w tył, można było zapalić przednie światła. Do sterowania służył specjalny panel z małą kierownicą i przyciskami, który trzeba było trzymać w ręku (w starszych modelach był przypinany do paska spodni). Wtedy każdy mógł poczuć się jak porucznik Borewicz (w serialu „07 zgłoś się” jeździł Polonezami i Dużymi Fiatami) albo kierowca PKS-u. Mechanizm był bardzo prosty, zasilany płaską baterią 4,5 V. Niestety z powodu kabla trzeba było poruszać się za sterowanym pojazdem. Dziś takie oryginalne okazy sprzed kilku dekad to pożądane kolekcjonerskie skarby. Ich ceny przekraczają nawet 1000 zł.
Poszukiwanym wśród kolekcjonerów autem jest również inna zabawka, o której przed laty marzyli chłopcy. To miniaturowa kopia Moskwicza, znana u nas jako Azak. Produkowane w ZSRR autko było bardzo popularne w Polsce na przełomie lat 70. i 80. Wyposażenie było skromne. Kierownica, pedały napędzające autko, mała szyba z przodu. Wszystkie modele to były kabriolety, jazda w deszczu raczej nie wchodziła w grę. Dziś na takie autko w dobrym stanie trzeba wydać grubo ponad 1000 zł.
Chłopcy nie gardzili też wtedy wszelkimi pistoletami i strzelbami. Niektóre były na kapiszony, inne na korki. Zabawy w Indian i kowbojów albo policjantów (wtedy milicjantów) i złodziei to najpopularniejsze rozrywki podwórkowe. Wszelkie pistoleciki bardzo się przydawały, tak jak walkie-talkie, czyli krótkofalówki.
W latach 70. i 80. dzieciaki z okolicznych mieszkań zbierali się u tych, którzy mieli tory wyścigowe z NRD albo zestawy PIKO. Makiety kolejek w skali H0 (1:87) czy TT (1:120) łączyły pokolenia. Rodzice lub wujkowe pomagali podłączyć schematy świetlne, transformatory i można było budować różne torowiska z domkami, samochodami, ludzikami. W sprzęt do budowy makiet kolejowych można było się zaopatrzyć w składnicach harcerskich. Co bardziej zaradni budowali własne fabryki albo sklepy w skali (wycinając logo firm z zagranicznych prospektów). Najpopularniejszą firmą produkującą budynki, tory, domki i wszystko, co może przydać się na makiecie, było niemieckie przedsiębiorstwo PIKO. Początki tej firmy sięgają 1949 r. Dziś to gigant w świecie modeli kolejek. Ale nie tylko wagoniki i lokomotywy z logo PIKO łączyły pokolenia kilka dekad temu.
Małe gospodynie domowe i matki
Makiety kolejowe były domeną chłopców, dziewczynki natomiast uwielbiały bawić się w dom. Były w tym przydatne lalki (szczególnie cieszyły Barbie czy Fleur) i wózki, ale też wyjątkowe zabawki wspomnianej firmy PIKO. Jako jedna z firm zabawkarskich produkowała miniaturowe wersje przedmiotów codziennego użytku, które pomagały paniom w domach, np. maszyny do szycia o uroczych nazwach Gabriela, Michaela, Petra. Szyły jak prawdziwe maszyny, ale były zasilane na baterie. Na podobnej zasadzie działały odkurzacze dla dzieci. Plastikowa Steffi czy Favorit pozwalały utrzymać dziewczynkom porządek w ich pokojach. Odkurzacze były bardzo proste w obsłudze, miały kilka końcówek do łatwiejszego odkurzania różnych powierzchni i trudno dostępnych zakamarków. Plastikowe pralki, kuchenki czy kasy sklepowe też były pożądane. Te ostatnie pozwalały na drukowanie paragonów, miały miejsce na pieniądze i wydawały charakterystyczny metaliczny dźwięk przy ich otwieraniu, jak prawdziwe kasy. Dziewczynki mogły poczuć się nie tylko jak właścicielki sklepu, ale także mistrzynie tkactwa dzięki miniaturowym warsztatom tkackim.
Przyszłym nauczycielkom mogły przydać się zabawki edukacyjne. Popularne były gry oparte na odgadywaniu haseł. Działające na baterie „Mózg elektryczny” czy „Encyklopedia elektryczna” pozwalały poznać flagi państw, nazwiska wynalazców i odkrywców. Specjalną końcówkę trzeba było włożyć w jedną część zabawki z pytaniem i drugą w miejsce z odpowiedzią. Przy prawidłowej odpowiedzi obieg zasilania się zamykał i zapalała się lampka. W taki sposób można było się też uczyć rozpoznawania znaków drogowych.
Niemal wszystkie urządzenia używane przez dorosłych miały swoje odpowiedniki w miniaturach. Konstrukcje charakteryzowały się prostotą, mechanizmy zazwyczaj działały na baterię, łatwo było je naprawić. Te z Zachodu często były lepiej wykonane, bardziej kolorowe, ale wszystkie integrowały dzieci z podwórka i pozwalały na chwilę poczuć się jak dorosły.
Wojciech Przylipiak
Dziennikarz, kolekcjoner. Przez lata redaktor dodatku "Kultura" do "Dziennika Gazety Prawnej", gdzie pisał przede wszystkim o muzyce i popkulturze. Jego artykuły publikują także: dziennik.pl, igimag.pl, legalnakultura.pl., magazyny „Esquire” czy „Noise Magazine. Od sześciu lat prowadzi bloga BufetPRL.com poświęconego minionej epoce, gdzie opowiada o swojej kolekcji wyjątkowych przedmiotów sprzed lat. Miłośnik płyt winylowych. Swoją pasją dzieli się na blogu winylowetrzaski.wordpress.com.